Św. kapłan męczennik Maksym Gorlicki

ikona

Św. Maksym Sandowicz urodził się 1 lutego 1886 roku w Żdyni (obecnie Zdynia w woj.małopolskim). Był synem Tymoteusza i Krystyny. Tymoteusz oprócz prowadzenia gospodarstwa był również psalmistą w miejscowej grecko katolickiej Cerkwi. Młody Maksym po ukończeniu czteroklasowej szkoły w niedalekich Gorlicach rozpoczął naukę w Jaśle. Następnie przeniósł się do gimnazjum w Nowym Sączu. Tam mieszkał razem z innymi młodymi Łemkami w „ruskiej bursie”, która funkcjonowała dzięki ofiarom prawosławnych Rusinów. Maksym przejawiał głębokie pragnienie i zamiłowanie do życia w ascezie, samodoskonaleniu i całkowitemu oddaniu się Bogu. Był bardzo pobożnym młodzieńcem, lubił się modlić, śpiewać pieśni liturgiczne i przebywać w poście. Po ukończeniu gimnazjum wstąpił do klasztoru bazylianów w Krechowie. Spędził tam jednak tylko trzy miesiące, duchowość unicka okazała się jednak całkowicie obca sercu przyszłego kapłana, który rozczarowany poziomem życia tamtejszych zakonników udał się on do, słynącego z bogatych tradycji prawosławnych, monasteru Poczajowskiego. Tam wzrastał duchowo i z błogosławieństwa Władyki Antoniego (Chrapowickiego) i Ihumena jako wzorowy posłusznik, został wysłany do Żytomierskiego seminarium. Po 6 latach nauki, ukończył je z najlepszymi wynikami w roku 1911. Niedługo potem, w tym samym roku Maksym ożenił się z Pelagią Grygoruk, córką prawosławnego kapłana ze wsi Nowe Beretowo nieopodal Hajnówki. Po przyjęciu 17 listopada 1911r.  święceń kapłańskich z rąk abp. Antoniego powrócił na Lemkowynę. W tym momencie rozpoczął się długi okres pośredniego i później już bezpośredniego męczeństwa o. Maksyma. Prześladowany przez władze, z wielkim oddaniem służył jedynej Świętej Cerkwi Chrystusowej. Swoją głęboką wiarą i poświęceniem przyciągał do Prawosławia wielu ludzi. To właśnie za czasów Świętego Maksyma, na dobre rozpoczęła się fala powrotu łemków na wiarę przodków, na Ortodoksję. Poprzez swoją postawę i niezachwianą ufność Bogu, stał się żywym przykładem wypełniania ewangelii. Jego służenie przypominało ludziom słowa apostoła Pawła z 2 listu do Koryntian „Zewsząd uciskani, nie jesteśmy jednak pognębieni, zakłopotani, ale nie zrozpaczeni, prześladowani, ale nie opuszczeni, powaleni, ale nie pokonani”.

Władze austriackie za wszelką cenę chciały zdusić w młodym kapłanie zapał i wiarę, jednak o. Maksym nie poddawał się. Gdy austriacka policja zapieczętowała drzwi w Grabowskiej Cerkwi, jak dobry pasterz z biblijnej przypowieści, Święty nie pozostawił swojej trzody, swojego narodu, ale narażając się na niebezpieczeństwo, na więzienie i śmierć, wciąż odprawiał nabożeństwa. Tym razem już nie w świątyni, a w prywatnych domach . Słowa troparionu nazywają postawę o. Maksyma po imieniu, „jako żołnierz Chrystusowy powróciłeś na ziemię swoją”. Jako żołnierz walczący miłością, jako zwiastun ewangelii, opiekun, ojciec duchowy wielu ludzi, musiał przeciwstawić się bezbożnej władzy, uzbrojonym żandarmom. Jako swoją tarczę wybrał słowo Boże, którego nie przestawał głosić nawet będąc wielokrotnie więzionym.

Aresztowany i postawiony przed sądem we Lwowie, na swoją obronę miał prawdę i świadectwa ludzi, którzy mieli z nim styczność. Postawiony przed radą przysięgłych, fałszywie oskarżony, wybrał drogę apostolskiego służenia. Był nieugięty w wierze i twardo trzymał się priorytetów, które wyniósł z Poczajewskiego monasteru i seminarium.

O. Maksym miał tak niezachwianą ufność pokładaną w Bogu, że nawet namawiany na przyjęcie unii, w zamian za wolność, pozostał wierny swej Cerkwi. A „prawda broni się sama” i tak po blisko 2 letnim areszcie i wyczerpującym procesie, 7 czerwca 1914r. jednogłośnym werdyktem przysięgłych został uniewinniony. Współoskarżeni o. Maksyma, po wypuszczeniu, uciekli za granicę, do Rosji lub Szwajcarii. On wrócił do Żdyni. Jak apostołowie Piotr i Jan, wypuszczeni przez Sanhedryn, tak i św. Maksym nie przestał głosić ewangelii, odprawiać nabożeństw, służyć Cerkwi i ludziom. Całym sercem kochał Boga, Cerkiew i swój naród.

Golgota ojca Maksyma jednak się jeszcze nie skończyła. Musiał on donieść swój krzyż do końca, a po wybuchu pierwszej wojny światowej wydawał się on bliższy niż kiedykolwiek wcześniej. Rozpoczęły się masowe aresztowania prawosławnych łemków, wywózki do Talerhoffu i Terezinu. I tak już po czterech dniach ponownie aresztowano młodego kapłana. Skonfiskowano wszystkie księgi liturgiczne i ikony.

Bitego, poniewieranego, wyzywanego i opluwanego, zaprowadzono go pod strażą do Gorlickiego więzienia. Następnego dnia uwięziono całą jego rodzinę. Ponownie więziony, na pewno czuł zbliżającą się śmierć, mimo to nie przestał być kapłanem, nie załamał się i starał się otoczyć wszystkich uwięzionych swoją duchową opieką.

6 września, o piątej rano, powiedziono o. Maksymowi aby przygotował się do drogi. Zapewne wiedział, że chodzi o tę ostatnią. Ubranego w podrasnik kapłana wyprowadzono na dziedziniec więzienia, gdzie czekał już pluton egzekucyjny. Święty nie przepraszał, nie błagał o uwolnienie. Z podniesioną głową szedł aby przyjąć na siebie wieniec męczeństwa. Jestem przekonany, że w tamtej chwili miał on w sercu fragment ewangelii św. Jana „Bowiem większej miłości nie ma nad tę, jak kto życie swoje kładzie za przyjaciół swoich” (J 15,13).

Rotmistrz zdjął o. Maksymowi krzyż kapłański i kredą zaznaczył na sutannie serce. Ostatnie słowa swiaszczennika , wypowiedziane tuż przed śmiercią, najdobitniej świadczą o tym, jak wielką wiarę posiadał i jak bardzo był oddany Cerkwi. Bez zawahania stanął przed żołnierzami z plutonu egzekucyjnego, rozłożył ręce jak ptak szykujący się do lotu, i wykrzyczał prosto w lufy wycelowanych w niego karabinów „ Niech żyje święta Ruś i święte Prawosławie!”.

Cerkiew czci jego pamięć 6 września.

Autor: iereos

za: iereos.wordpress.com/2011/12/18/sw-kaplan-meczennik-maksym-sandowicz/

Opracowanie: PrawoslawniKatolicy.pl